Serial dokumentalny Netflix “Wymiary przyjemności” – bardzo osobista recenzja

Za każdym razem, gdy na Netflixie pojawia się jakiś dokument o seksualności, w pierwszym odruchu „odkładam go na później”.

Z początku myślałam, że może robię tak w ramach mądrego oddzielania pracy od odpoczynku („odpalam Netflixa, żeby odpoczywać, nie pracować”). I może to jest prawdziwe.

Jednocześnie z czasem odkryłam, że prawdziwe jest również to, że odkładam, bo się boję. Boję się seks-edutainmentu. Rozrywki, która ma uczyć. Mam z nią trudne doświadczenia, w których rozrywka zżerała rzetelność przekazu. Kiedy pojawia się kolejna, boję się, że w świat znów poleciały treści, które więcej zamotają, niż wyjaśnią, więcej stworzą presji, niż wolności. Zatykam więc uszy, zakrywam oczy i jak na jakimś gif-ie udaję, że skoro tego nie oglądam, to tego nie ma.

Tym razem, jak się okazało, niepotrzebnie. 3-odcinkowy serial „Wymiary przyjemności” trzyma taki poziom zarówno rozrywki, jak i edukacji, że warto i oglądać, i słuchać. I tak, oczywiście, że znajduję w nim to, o czym we własnej terapii nauczyłam się mówić „ja bym to zrobiła inaczej”. I o tym też wam opowiem.

Ale najpierw – dlaczego moim zdaniem warto poświęcić 3 godziny swojego życia na obejrzenie tego serialu?

1. Można dostrzec wymiar systemowy

Seksualność jest zazwyczaj postrzegana jako kwestia „prywatna”. W spotkaniu z aktualnie popularną narracją ekstremalnego indywidualizmu, większość problemów seksualnych zazwyczaj sprowadza się (w kulturze, normach naukowych i ludzkich głowach) do „co jest z tą osobą nie tak?”. Problemy seksualne podlegają prywatyzacji. Że jakieś przekazy kuturowe coś kształtują? No niby wiemy, ale… Że niby libido wynika nie tylko z hormonów, ale i przekonań? Że historia setek lat ubezwłasnowolnienia ma z przeżywaniem seksualności coś wspólnego? Te kwestie rzadko wybrzmiewają w mainstreamowych narracjach. Ten serial natomiast wjeżdża na białym koniu, powiewając flagą myślenia systemowego. 

Znajdziecie tu rozważania na temat tego które ciała mają społeczne przyzwolenie na bycie seksualnymi i że czas na to, by wszystkie miały prawo do przyjemności. Posłuchacie o tym, że dziewictwo jest pojęciem kulturowym. Dowiecie się, jaki procent programów nauczania na studiach medycznych w USA zawiera wiedzę o kobiecym zdrowiu (hint: zatrważająco niski). Usłyszycie, czemu ciężko znaleźć fundusze na badania nad seksualnością (hint: osobisty wstyd decydentów). Mainstreamowa narracja o seksualności, w której jest miejsce na systemowe myślenie to na tyle duża rewolucja, że moim zdaniem sam ten argument jest wystarczający, by warto było obejrzeć ten serial. Ale dobrych rzeczy jest więcej.

“Wszystkie ciała mają prawo do przyjemności.”

2. Można się dużo dowiedzieć

Tak, robiłam notatki podczas oglądania. Na pewno nie wszystko wyłapałam, bo jest tego naprawdę sporo, ale oto przykładowa lista wiedzowych zagadnień, które przekazuje serial. Mechanizmy pożądania. Pożądanie spontaniczne i responsywne. Model podwójnej kontroli. Motory i hamulce. Niezgodność podniecenia. Łechtaczka, pochwa, przyjemność genitalna, orgazm, ejakulacja. Luka orgazmiczna. Rodzaje wibratorów i który do czego jest. Relacja ze swoim ciałem. Pornografia (audio!). Hormony i wpływ na ciało. Układ nerwowy, mózg i co to ma do seksu. Pigułka antykoncepcyjna i jej skutki uboczne. Spectatoring, czyli „bycie w głowie” podczas seksu. Relacje, komunikacja. Skrypty seksualne. Autonomia cielesna u dzieci i dorosłych.

Jak dotarłam do połowy ostatniego odcinka, to zapisałam sobie „trauma (???), consent (???)”, bo obu wątków nigdzie się do tego momentu nie dopatrzyłam. A potem musiałam sobie tę notatkę usunąć. Bo właśnie do tego dąży cała historia – że jak chcemy budować przyjemność i przeciwdziałać przemocy, to potrzebujemy zgody – i to zgody jako ciągłego procesu, nie jednorazowego „odfajkowania”.

3. Można się zainspirować

Posłuchacie tu ekspertek, posłuchacie osób opowiadających o swoim własnym przeżywaniu seksualności i każda z nich jest inspirująca. Obok tego, w narracji pojawi się cała garść klasyków zadawanych w ramach „prac domowych” w procesach seksuologicznych. Oglądanie swoich genitaliów z lusterkiem. Stanie przed lustrem i wypisywanie sobie tylko dobrych rzeczy, które się widzi. Sensate focus, czyli uważny dotyk bez presji tego, że trzeba coś więcej. Naprawdę, jakby świat się zainspirował i zrobił tylko tych kilka ćwiczeń, które są tu wymienione, to były_libyśmy już seksowo na zupełnie innym etapie niż teraz. 

4. Można doświadczyć różnorodności

Wśród osób eksperckich i dzielących się własnymi historiami jest widoczna różnorodność – wiekowa, cielesna, etniczna, kulturowa, tożsamościowa. Bardzo ciepło mi się słuchało takiej wielogłosowej, różnorodnej opowieści. Ale to nie wszystko. Bo jak gada narratorka, to wiecie, na ekranie przesuwają się takie obrazy-obrazujące. Mowa o ciele, to jakaś fotografia skóry. Mowa o relacjach, to na foto osoby razem w łóżku. I wcale nie jest akurat mowa o niepełnosprawności, a na zdjęciu osoba, która ma tę skórę, ma też protezę. I ta proteza nie staje się od razu tematem do omówienia. Osoba ze skórą i protezą po prostu sobie istnieje, bez konieczności bycia komentowaną. I wcale nie jest mowa konkretnie o orientacji seksualnej, a po tym łóżku przewracają się dwie kobiety. I nie ma do tego odniesienia słownego, bo ich istnienie nie wymaga wytknięcia, omówienia, wytłumaczenia, usprawiedliwienia w narracji.

Różne osoby istnieją. Seksualność ich dotyczy. Tylko tyle i aż tyle.

5. Można posłuchać Emily Nagoski w akcji

A to już deser nad deserami. Autorka „Ona ma siłę” potrafi nie tylko pięknie pisać, ale również wspaniale mówić. Mój ulubiony cytat z tego serialu wypowiada właśnie ona, robiąc takie piękne „pierdut” w systemowej opresji (tłumaczenie własne, bo netflixowe za bardzo zmiękcza moim zdaniem oryginał):

„Cała ta szeroko zakrojona społeczna rozmowa jest po to, by dostrzec, że, o, między mną a przyjemnością zostało postawionych tyle różnych przeszkód, a w rzeczywistości mam 100% prawo doświadczać całej tej przyjemności, która żyje w moim ciele. I nawet nie wiedziałam, że ludzie tak bardzo próbowali mnie przed tym powstrzymać. Najwyraźniej z ich punktu widzenia to bardzo niebezpieczne, żebym miała dostęp do całej tej przyjemności. Tak sobie myślę… a gdybym tak doświadczała mnóstwa przyjemności, pielęgnowała taki styl życia, w którym korzystam z całej przyjemności mojego ciała, i wiesz, no tak, rozmontowała ten białosupremacyjny, cis-hetero-patriarchalny, dziko wyzyskujący, późnokapitalistyczny system… poprzez moje orgazmy?”

No dobra, to teraz te kilka rzeczy, które ja bym zrobiła inaczej.

ILE ORGAZMÓW??

Bogini kochana, czemu znowu słowo „orgazm” ma liczbę mnogą i ileś „rodzajów”. Przy całym neuronaukowym zacięciu, które w tym dokumencie wybrzmiewa, dziwi mnie wybór, by po raz kolejny umocnić echo starego mitu, że orgazmów jest „ileś”. W serialu pada lista dokładnie czterech: łechtaczkowy, pochwowy, analny i łączony. No nie wiem, a jak ktoś ma orgazm od stymulacji lewego ucha, to co wtedy? A jak podczas snu, to jaki jest? No nie, ten podział orgazmów nam po prostu nie służy. Poza tym, chwilę wcześniej w odcinku wyśmiewamy Freuda i jego pomysły o tym, że „łechtaczkowy jest niedojrzały”.

Słusznie wyśmiewamy hierarchię typów orgazmów. By chwilę później, niestety, wpaść w jej echo.

Neuronauka mówi, że orgazm jest jeden. Nie ma iluś różnych reakcji fizjologicznych, a każda inna, bo jedna to z łechtaczki, a druga z lewego ucha. Orgazm jest jeden, wiele dróg do niego (na pewno, kurka, więcej niż cztery!). Poruszanie się daną drogą może wpływać na sposób doświadczania orgazmu – oczywiście. Ale to nadal jest ta sama funkcja organizmu. Jak będziecie oglądać, to w tym miejscu obok otwartego serca i zaciekawionego umysłu przyda się krytyczne oko. 

A o między innymi o doświadczaniu orgazmu różnymi drogami (np. przez mycie zębów) posłuchacie w tym wystąpieniu Mary Roach (są polskie napisy).

„CZĘŚĆ GĄBCZASTA”…? NO, KURKA, NIE.

Według tego serialu, ejakulat u mężczyzn produkuje prostata, a u kobiet… „część gąbczasta”. Co to jest, ta „część gąbczasta”, zapytacie? No, nie dowiadujemy się o niej niestety niczego więcej. Wspomnienie o tej „części” nie przybliża nas raczej do zrozumienia, jak to jest z tym wytryskiem. Ja rozumiem metaforę, że gąbka, że wyciskanie, że leci płyn, ale, no, błagam. My to wiemy już, że to jest prostata! Od dawna! Sprawa potwierdzana wielokrotnie. Komitet ważny do spraw terminologii medycznej potwierdził, że prostata kobieca i zakazał innych nazw. Ale my to w nosie mamy. Wolimy, żeby kobiety miały gąbkę niż prostatę.

Swoją drogą, nie zazdroszczę osobie tłumaczącej napisy na polski, bo nazwa „urethral sponge” (w oryginale) w ogóle chyba w polskim nie funkcjonuje. W anglojęzycznych treściach zresztą też częściej używane są jeszcze inne (też niepoprawne) nazwy. A po polsku nie tylko, że nie ma prostaty, ani jednej z łatwo googlowalnych nazw, to jeszcze na dodatek lokalizacja wokół cewki się wytraciła („urethral”). Została sama gąbka. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.

Żeby uzupełnić wiedzę, kliknij w grafikę powyżej i posłuchaj audycji, w której wyłożyłam prostatę i ejakulację kobiecą, jak kawę na ławę.

 

CISZA INTERPŁCIOWA

Serial oferuje piękną i rzetelną opowieść o rozwoju embrionalnym genitaliów, o pierwszych 5-6 tygodniach, kiedy wszystkie embriony generalnie mają to samo, o tym, że wszystkie dorosłe genitalia to to samo, tylko zorganizowane w inny sposób. Jest mowa o tym, że po przyjściu człowieka na świat, świat tenże reaguje na genitalia zazwyczaj zakrzykując „to chłopiec!” lub „to dziewczynka!”. I z tego miejsca byłby już tylko jeden, jedyny mały, malutki krok do jakiejś podstawowej informacji o interpłciowości. I o tym, że jest elementem różnorodności ludzkiej. Tego kroku serial nie robi. Przy tej celebracji różnorodności, jaką proponuje nam w innych obszarach, ta cisza szczególnie dotkliwie mi wybrzmiała. Tu link do świetnego wprowadzenia do tematu interpłciowości.

Koniec czepialstwa.

Przypominam, że powodów, by oglądać jest dużo i że coś nie musi być idealne, żeby być wartościowe.

*Wpis nie powstał we współpracy z Netflixem.